4.07.2013

szóstka





„Pamiętam doskonale ten moment, gdy po raz pierwszy moim oczom ukazały się te dwie monumentalne rzeźby, te dwa idealnie odzwierciedlone przedstawienia kamiennych niedźwiedzi. Czułem się wtedy taki mały, zupełnie jak dziecko... Wpatrywały się we mnie tymi martwymi ślepiami, które tak łudząco przypominały żywe niedźwiedzie [...]. Strzegły pałacu, były wiecznymi strażnikami całego tego miasta, całego Mistiv Muror”.

Mozzon z Abemeny „Dzieje naszej kultury” – Wielkie miasta Anawii


Jak stracić część siebie, stać się kaleką i równocześnie pozostać Wielkim Magiem? Jak udowodnić, że jakikolwiek brak w żaden sposób nie ogranicza, że wzmacnia, pomaga stać się silniejszym? Jak pokonać ból i wewnętrzną stratę odczuwaną w podświadomości? Same pytania, znikąd odpowiedzi, a Mistrz się niepokoi, cierpienie narasta, miesza się z goryczą i nienawiścią.
Ciężkie, okute w metal drzwi uchyliły się nieznacznie, skrzypiąc przy tym przeraźliwie, dźwięk ten przerwał momentalnie natłok myśli zgromadzonych w jego głowie.
- Przepraszam Wielki Magu, ale szanowny lord Docme pragnie się z tobą widzieć.
- Czy szanowny lord Docme nie zdaje sobie sprawy z tego, że nie mam najmniejszej ochoty na żadne wizyty? - zapytał Soron swym zachrypniętym głosem.
W głowie miał okropne myśli i obrazy. Pamiętał siebie klęczącego w błocie, deszcz strumieniami lejący się z nieba, rozcieńczający krew. Słyszał swój krzyk, okropne wycie świdrujące wciąż w uszach. I widział, a nie chciał, leżącą w kałuży rękę, która należała do niego... Uzdrowiciele pozbyli się gorączki, uśmierzyli ból, ale nie przywrócili mu tego, co stracił.
Obudził się już następnego dnia, o dziwo w swojej komnacie, do której, ilekroć był w Mistiv Muror, nie przywykł. Znów wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą, nie one były jednak najgorsze. O wszystkim dowiedział się Wielki Mistrz, posyłając mu wiadomość. Soron po wnikliwym przestudiowaniu tekstu zaczynał obawiać się o swoje stanowisko.
Siedział w ciemnym pomieszczeniu do rana, wściekły, bo niemal przez całą noc ktoś pukał w te cholerne drzwi i bynajmniej nie po to, by go powiadomić, że schwytano uciekinierów. Przeszkadzającym mu ludziom chodziło raczej o zwykłe współczucia i pogłębienie swej wiedzy z dziedziny miastowych ploteczek. Miał wielką, wręcz ogromną ochotę przenieść się w jakiś cudowny sposób, z daleka od tych wszystkich lordów i służących im paziów. Nie było to jednak możliwe, dopóki nie złoży raportu Namiestnikowi, który podobno już od kilku godzin czekał na jego przybycie.
- Soronie? - Zarośnięta gęba Docma pokazała się w szparze między drzwiami. - Zajmę ci tylko chwilę, wiem, że potrzebujesz teraz spokoju...
- Och, wejdź już do cholery!
Lord jak zwykle na oficjalnie, ubrany w ten swój czarny wams, przyozdobiony mnóstwem złotych badziewi, świecidełek i malutkich koralików. Na piersi miał wyhaftowany cieniutką nitką, taką, by nie zaburzyła bogactwa ornamentów, niewielki herb – zarys kwiatu irysa. Reszta była zupełnie zwyczajna – ciemne spodnie wpuszczone w wysokie buty z obcasami. Nieraz stukając, doprowadzały Sorona do obłędu. Zresztą, jak i twarz lorda, zarośnięta, jak u jakiegoś psa. Gęste, popielate włosy, takie same wąsy i broda. O dziwo nie należał do tych opasłych ludzi z dworu, wręcz przeciwnie, był dość szczupły, miał zapadnięte kości policzkowe i głęboko osadzone oczy, co upodabniało go do szczura. Komu, jak komu, ale Soronowi zawsze kojarzył się z jakimś zwierzęciem.
- Co cię do mnie sprowadza lordzie? - zagadnął Mag zirytowany dość długim milczeniem.
Rozsiadł się w swym głębokim fotelu, obitym w szkarłatną skórę. Dębowe podłokietniki, ciemne od częstego opierania na nich dłoni, idealnie współgrały z resztą drewnianych elementów: z wielkim stołem, na którym stała jedynie karafka z winem, a także dwoma bogato rzeźbionymi krzesłami. Komnata ogółem sprawiała wrażenie mało przytulnej, w której ktoś pojawiał się raz na jakiś czas. Wielki, kamienny kominek był wyraźnie nieużywany, a sterty ksiąg pokrywała gruba warstwa kurzu. Soron nigdy nie wpuszczał do środka świeżego powietrza, przez co panował straszny zaduch. Trochę radosnej atmosfery wprowadzały tu jedynie okna złożone z wielobarwnych kawałków szkła, układających się w jakąś niezwykle zawiłą scenkę, której nijak nie dało się określić.
- Siadaj i mów proszę – zwrócił się po raz kolejny, wskazując przy tym na krzesło.
Na szczęście stukot obcasów stłumił stary, wyblakły dywan, mający niegdyś piękny, karmazynowy kolor.
- Och, Soronie, nie wiem, od czego mam zacząć! Jest mi tak niezmiernie przykro. Widzę, że to, co mówią o twojej ręce to prawda... Przeklęty chłopski naród! Za mało chyba pracują, skoro buntów im się zachciewa. Ja, jako członek Wielkiej Rady, obiecuję ci... - W jego głosie bez większego problemu dało się wyczuć nutę kłamstwa.
- Ty już mi lepiej nic nie obiecuj, Docme, bo ostatnio żadna twoja obietnica nie doczekała się realizacji. Gdzie, ja się pytam obiecane złoto z podwyższonych podatków? Albo nowe tereny dla mych Braci? Rok to chyba wystarczająco długi okres, by coś zaczęło się dziać! Cholera, tracę cierpliwość lordzie! - wrzasnął, a z jego dłoni wyleciał niekontrolowany, niebieski płomień. - Cholera – mruknął ciszej już do siebie.
- Soronie, wiesz, że robię, co mogę, nie jestem sam w Radzie. Mam jednak wiadomość, która poprawi ci humor. - Wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu.
- Tą wiadomością ma być to, że wysłałeś swoich ludzi na poszukiwania tego skurwysyna?
- Skąd...?
- Ty, szpieg pytasz się, skąd mam informacje? Och, Docme marny z ciebie szpieg, skoro pytasz o takie rzeczy. I w żadnym razie ta wiadomość nie poprawia mi humoru. Mnie też nalej – zwrócił się do lorda, który drżącą dłonią chwycił za karafkę. - Wracając do tej początkowej sprawy, o czym chciałeś ze mną pogawędzić? - Soron podniósł lekko górną wargę, nie umiał się śmiać, więc grymas ten był zwyczajnie dziwaczny.
- Słyszałem, że wybierasz się do Namiestnika? - Uspokoiwszy się, upił nieco więcej ze swojego kieliszka. - Hm, dobre wino, który to rocznik?
- Hugrofilskie, rocznik tysiąc dwieście pięćdziesiąty siódmy. Nie patrz tak, stać mnie na moje zachcianki.
- Może się zdziwisz Soronie, ale wiem, czego będzie dotyczyła pogawędka twoja i lorda Atillo, wiem też, że oczekuje twojej wizyty. I w związku z tym mam dla ciebie pewną ofertę. - Pod wpływem uśmiechu zadrżała mu broda, a wraz z nią rosnąca na niej kępa siwych włosów.
- Wiesz dobrze, że zawiodłem się na twoich obietnicach, oferty są w tej samej szufladzie, a więc zapomnij o jakimkolwiek interesie związanym z moją osobą, Docme. Nie mam zamiaru znów się ośmieszać. - Wstał i zaczął chodzić po komnacie.
- Wolałem to zrobić w ten sposób, jednak skoro ci to nie odpowiada... Nie masz wyboru Soronie, musisz mnie wesprzeć w pewnym interesie.
- Docme, czy mi się wydaje, czy ty mnie szantażujesz? To, że zostałem pozbawiony ręki, nie znaczy, że możesz mnie, do cholery szantażować!
- Robiąc uczciwe interesy nikt daleko nie zajdzie, szantaż jest jedną z lepszych dróg do bogactwa. Nie przerywaj mi. Jest rzecz, która mnie drażni, choć powiedziałbym raczej, że wnerwia i nie daje spać po nocach. Dowiedziałem się, że lord Atillo sporządza dekret, w którym to chce wyznaczyć jeden ród trudniący się handlem skórami, by zajął się transportowaniem swoich dóbr poza granice Anawii.
- I co w związku z tym?
- Nie rozumiesz? By utrzymać dobre stosunki z Namiestnikiem z Rimur Bor, wybierze Frignerów! Waron należy przecież do ich rodu. Potrzebuję jakiegoś wsparcia, taki handel wiąże się z niewyobrażalną sumą pieniędzy, nie pozwolę, by dostały się one w ręce Frignerów!
- Nie zamierzam ci w tym pomagać Docme!
Wściekł się. Docme był największą szują, jaką znał, a równocześnie jednym z najlepszych szpiegów w całej Anawii, wiedział, że takich zawsze lepiej mieć za sojuszników, niż wrogów. Nie mógł sobie jednak pozwolić na pomiatanie.
- Mówiłem już, że nie masz wyboru? Moi ludzie widzieli, że rzeź za murami odbyła się z twojej inicjatywy, a lordowi Atillo na pewno się to nie spodoba – wypił resztkę wina i z lekką obawą oczekiwał reakcji Sorona.
- Szantażujesz mnie jednak, ty psie!
Kryształowy puchar, trzymany w dłoni Docme eksplodował, rozrzucając odłamki po całej komnacie. Jeden z nich drasnął twarz lorda.
- Zwariowałeś?!
Pozbawiony siły Soron opadł na swój fotel. Nie zdawał sobie sprawy, że jego pokłady energii są tak niewielkie i ich zmniejszanie powoduje taki ból.
- Pomogę ci – odpowiedział spokojnym, zmęczonym głosem. - A teraz pomóż mi wstać.


Zaklął na siebie w duchu, był wściekły, że słabość związana z magią zmusiła go do wejścia w jakiś układ z Docme. Długo bronił się przed takimi ofertami, długo i zaciekle, rękami i nogami. Może więc to brak tej jednej ręki uczynił go mniej odpornym? Nie chciał sobie tego wmawiać.
Słońce walczyło z chmurami o pojawienie się na niebie, czasem wygrywało i jego promienie kładły się na dachach obłożonych równą, czerwoną dachówką. Wszystkie te piętrowe kamienice były zamieszkiwane przez bogatych mieszkańców, spędzali oni większość swojego wolnego czasu na placu z brukowanej kostki, na którym właśnie stał Soron. Gburowaci panowie przesiadywali na ławeczkach, paląc fajki, a piękne, acz puste panny wystrojone, że aż strach biegały wokół nich, prezentując swe nowe sukienki. Dzieciaki pod czujnym okiem swych rodziców czytały książki, zamiast bawić się, jak ich rówieśnicy ze wsi. Stado szarych gołębi wzbiło się w górę, wirując nad przechodniami. Patrząc na to jedno, wielkie przedstawienie chciało się rzygać, a przynajmniej Soronowi.
W powietrzu dalej unosił się dym i drażnił jego nozdrza, było to strasznie nieprzyjemne uczucie, więc, by jakoś się od tego odciąć, nałożył na głowę obszerny kaptur. Doskonale wiedział, że w taki sposób stwarzał wokół siebie tajemniczą aurę, ludzie mu się kłaniali, a dzieciaki z przestrachem pokazywały go sobie palcami.
Szedł właśnie główną ulicą, minął karczmę o jakiejś nieciekawej nazwie i skręcił, idąc w górę, do widocznego już z oddali pałacu. Czerwone proporce powiewały na wietrze, choć ten kolor nie należał do barw miasta. Był natomiast charakterystyczny dla rodowego herbu Gedreyów, z jakich wywodził się lord Atillo. Każdy bowiem namiestnik, mianowany przez króla, pragnął w jakikolwiek sposób ukazać swoją wyższość nad pozostałymi, wielkimi rodami, umieszczając w obrębie swojego pałacu wyróżniające się i zarazem rozpoznawalne barwy. Symbolem Mistiv Muror od dawien dawna był czarny niedźwiedź w zielonym polu. Pozostałością po tym znaku zostało umundurowanie straży miejskiej, a także kilka drobnych akcentów w postaci malowideł i ornamentów.
Nie dało się jednak ominąć, zniszczyć i zapomnieć ogromnych zwierząt, broniących wejścia do pałacu. Całość założenia wznosiła się na podwyższeniu, na naturalnym, skalistym wzgórzu, w którym wykuto posągi dwóch niedźwiedzi, jak gdyby przygotowujących się do skoku, oczekujących tego, który zakłóci ich spokój. Ilekroć Soron stawał między nimi, mając je po swojej prawej i lewej stronie dziwił się, jak bez użycia magii takie przedsięwzięcie udało się zwykłym ludziom.
Do pałacu prowadziły długie schody, o niemalże płaskich stopniach, już na nich Soron został przywitany donośnym okrzykiem ze strony strażników. Minął ich beznamiętnie, tak samo, jak potężne kolumny i kamienne postacie, flankujące drzwi do wnętrza. Już dawno temu przestały na nim robić jakiekolwiek wrażenie.
- Panie? Lord oczekuje cię w wielkiej sali.
Przy wejściu dopadł go jeden z ludzi namiestnika. Przypominało to atak pająka na bezbronną muchę, która nie zdążyła się rozejrzeć, a już trafiła na sieć.
- Sam trafię! - warknął. Miał dość łażących za nim krok w krok ludzi.
Wspinając się po wielkich, kamiennych schodach oglądał wiszące na ścianach herby i ogromne tkaniny, przedstawiające sceny z polowań. Ot jedna z niewielu rozrywek tych bogaczy.
Nie miał najmniejszego zamiaru w jakiś szczególny sposób się anonsować, nie był w pałacu króla, ani w posiadłości swego Mistrza, uznawał więc, że reguły tam obowiązujące nie przystają nawet Namiestnikom.
Zwyczajnie zapukał raz w rzeźbione drzwi, z wyszukanymi zwierzęcymi ornamentami i nie czekając na odpowiedź, wmaszerował do środka.
Na krótko oślepiło go światło, wpadające przez witraż. Drobne, wielobarwne błyski, od żółci, fioletów, czerwieni aż po zielenie i najróżniejsze odcienie błękitów, układały się w niezwykłe formy, które sprawiały, że oko ulegało złudzeniu, widząc na posadzce kolorowe, rozsypane płatki kwiatów. Obraz ten tym bardziej zdumiewał, gdy wchodzący spoglądał pod nogi. Właśnie pod nimi rozciągała się następna feeria barw, mozaika ułożona z najróżniejszych kamieni: z nefrytów sprowadzanych z kopalń w Czarnym Przesmyku, białych i różowych marmurów z krajów południa, granitów z Gór Szarych i innych, tworzących skomplikowany, geometryczny wzór.
Sala sama w sobie była nieduża i o dziwo skromnie urządzona. Wciśnięte w kąty szafy i komody wyglądały tak, jak gdyby ktoś, po pierwsze nie mógł się zdecydować co do ich rozmieszczenia, a po drugie próbował do nich wcisnąć wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy w taki sposób, by tylko nie sprowadzać nowych mebli. Przy stojącym po prawej stronie stole także znajdowało się o wiele więcej krzeseł, niż początkowo założono.
Na jednym z nich, na aksamitnej poduszce siedział Namiestnik, trzymając na kolanach swoją najmłodszą córkę, małą Annidę o ciemnych, kręconych włosach, całkowicie odmiennych od swego ojca. Atillo nosił je równo przystrzyżone, sięgające obojczyków, najczęściej luźno związane na karku i choć powinny już mieć szare pasma, to pozostawały nadal jasne i lśniące jak kłosy zboża w ostrym słońcu.
- Zmykaj maleńka, mam gościa – zaszeptał dziewczynce do ucha. Obdarzył ją łagodnym uśmiechem i pogłaskał po głowie, burząc starannie ułożoną fryzurę.
- Tato! - odburknęła z wyraźnym grymasem, ale posłusznie ześlizgnęła się z kolan ojca i ze smutną miną opuściła salę.
- Witaj Soronie, cieszy mnie to, że w końcu się pojawiłeś. - Wstał z krzesła i podszedł do niego, ściskając mu chudą, żylastą dłoń. Zauważył brak drugiej i współczująco poklepał Maga po ramieniu.
- Także mnie to cieszy lordzie Namiestniku. - Kiwnął głową na powitanie. - Twoja córka z dnia na dzień jest coraz piękniejsza, podobna do matki.
- Tak, ale ma mój nos i oczy. Przedziwną została obdarzona urodą, a odziedziczony po mojej żonie, ostry charakter przysparza mi licznych problemów... Dość o tym, wezwałem po ciebie z innego powodu.
- Domyślam się jakiego.
- Doprawdy? - Atillo usiadł przy stole, wskazując Soronowi miejsce obok siebie.
Przysunął tacę z owocami jak najbliżej, by dogodnie sięgać po dojrzałe winogrona. Dokładnie wyciągał ogonki i wpierw przyjrzawszy się owocom pod światło, oglądając ich prześwitujący miąższ i kryjące się w nim pestki, powoli wkładał je sobie do ust.
Zamyślony Soron oderwał się od tego widoku i wznowił rozmowę.
- Przysporzyłem ci kłopotów?
- Tak, można to tak określić. - Zjadł kolejne grono i wytarł dłonie w jedwabną chustkę. - Soronie, każdy mi mówi co innego na temat ostatnich wydarzeń zza muru, sam mi wytłumacz, co takiego się wydarzyło.
Mag cieszył się, że zawczasu ułożył sobie doskonałą historyjkę, w którą każdy bez wyjątku by uwierzył. Niepotrzebnie skomplikował mu to Docme... Wierzył, że z tego wszystkiego także bez problemu uda mu się wywinąć.
- Wziąłem lordzie kilku ludzi z twojej straży, bo polecono mi odebrać ze wsi młodego rekruta.
- I co w związku z tym? Do czego tobie, wielkiemu magowi byli potrzebni moi strażnicy? - Spojrzał przenikliwie na Sorona, swymi zimnymi, niebieskimi oczami.
- Wiadome chyba jest, że ludzie się burzą. Naznaczeni po dobroci nie chcą udać się do klasztoru, by posiąść zaszczyt włączenia się do wspólnoty...
- A powiedz mi, co o tym myślisz? Czy ludzie mają słuszność burząc się przeciwko wam?
Zastanawiał się dłuższą chwilę, nie wiedział, co ma odpowiedzieć, by nie pokazać się ze złej strony.
- Jest ich coraz mniej...
- Tak, coraz mniej jest tych, którzy na nas pracują, tych, którzy zaopatrują nas w niezbędne do życia dobra, więc poniekąd mają rację tak myśląc. Kontynuuj. - Oparł brodę na dłoni, a złote pierścienie na jego palcach błysnęły jasno.
- Wolałem nie używać magii, by bardziej ich nie nastraszyć, dlatego wziąłem ze sobą strażników, w razie, gdyby wieśniacy stawiali jakikolwiek opór. Razem więc wyjechaliśmy z miasta. Już z daleka, mimo kurzu na drodze zauważyłem ludzi, zagradzających nam wjazd. Lordzie, stała tam niemal cała wieś. Z daleka rzuciłem im, by rozeszli się, nie utrudniając przejazdu.
- Tak, tak, tak... Wiem, co dalej się działo, ale Soronie, żeby od razu zabijać? - Smętnie pokiwał głową.
- A w jaki sposób inaczej stłumić bunt? Jak rozgromić rozszalały tłum? Obietnicami? Oni zbyt dobrze wiedzieli, że takie obietnice na nic się nie zdają. Strachem? Bali się i tak przeokropnie, a do buntu pchało ich to, że nie mają nic do stracenia. - Przełknął głośno ślinę, bo zaschło mu w gardle, nie krępując się, nalał do kieliszka czerwonego wina i zwilżył usta.
- Ale dzieci? Soronie, tam były dzieci! Młodsze od mojej Annidy... Jak mi to wytłumaczysz do cholery?!
- Rozkaz brzmiał: rozgromić bunt na wszelki możliwy sposób. Widocznie któryś ze strażników taki uznał za najlepszy. Sam Królewski Dekret mówi o buntach w taki sposób.
- Owszem mówi, ale ludzie zapominają o pismach, w chwili, gdy oczy pochłaniają zbyt wiele obrazów, i to takich, po których nie da się zasnąć. No cóż, widzę, że poniekąd jakąś karę otrzymałeś. - Wymownie spojrzał na jego rękę. - Tylko jak ja się wytłumaczę królowi? Cała wieś spalona, zrujnowana, wyrżnięta... Jedyny akt, jaki tutaj zachwalam to egzekucja odpowiedzialnych za to wszystko wieśniaków.
- Proponuję wysłać stosowne pismo do króla, w którym to zostanie opisany zamach na ciebie, lordzie, podczas twojej próby wyjechania z miasta. Wydaje mi się to najrozsądniejszym wyjściem.
- Dobry pomysł, Soronie. Zastanawia mnie, czemu nie jesteś jeszcze moim doradcą, przydałby mi się ktoś taki tu, w pałacu. Doprawdy otaczają mnie ostatnio sami głupcy... Ach, brak mi już słów i siły na to wszystko.
- Wiesz dobrze lordzie, że podlegam tylko i wyłącznie władzy króla i mego Mistrza, tobie mogę jedynie służyć skromną radą.
Słońce na moment wyjrzało zza chmur i jego promienie wpadły przez witraż, przyozdabiając salę intensywnymi blikami światła. Te wędrowały po posadzce, zmieniając co chwilę swoje położenie, jak w tańcu, w rytm przedziwnej muzyki, wygrywanej przez wiatr, pchający na zewnątrz szalone obłoki.
- Doradź mi więc w jednej sprawie. - Atillo zamyślił się na dłuższą chwilę. - Wraz z upadkiem wsi, straciliśmy większość towarów, a tym samym dochodów. Zbliża się zima, a więc i handel nas nie utrzyma, szlaki opustoszeją, kupcy wrócą na trakt dopiero wiosną. Jak twoim zdaniem mam naprawić twój błąd?
- Cóż...
- Jak mam do cholery utrzymać porządek w mieście?! Strach nic mi tu nie pomoże, gdy w skarbcu zostały tylko srebrne piekielniki, będące żołdem dla mych rycerzy. Co byś zrobił?
- Spróbowałbym zdobyć pieniądze handlem, ale w drugą stronę. Zimą nasze dalsze trakty są niemal nie do przebycia, gdy na południu kwitnie kupiectwo na szeroką skalę.
- Dobrze myślisz, miałem sporządzić pismo dotyczące zagranicznego handlu, a teraz widzę, że mogę upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. - Bruzdy na czole ściągnęły mu się przy intensywnym myśleniu. - Handel ten będzie niósł ze sobą pewne niedogodności.
- Domyślam się, że z takich towarów zostanie odebrana prawie połowa zysku?
- Jakoś trzeba będzie wypełniać skarbiec. - Wstał z krzesła i nerwowo zaczął krążyć po sali. - Chciałem początkowo umożliwić taki handel tylko jednemu z bogatych rodów i to oczywiście dopiero wiosną. Jednak sprawy się pokrzyżowały... Im więcej karawan ruszy teraz, tym więcej towarów zostanie sprowadzonych, a tym samym miasto szybciej się wzbogaci. W pewnym momencie wieś sama się odbuduje. Dobrze – uśmiechnął się zadowolony do Maga.
- A rozgromienie buntu wzbudzi na jakiś czas większe posłuszeństwo wśród poddanych. - Pewny siebie i swojego zwycięstwa Soron sięgnął po winogrono, obrócił go kilka razy w dłoni i wpakował do ust.
Sprawa z Docme została załatwiona w taki sposób, że zadowolenie Sorona wzrastało. Cholerny szpieg będzie miał to, czego tak bardzo pragnął, jednak w tych pragnieniach nie pozostanie sam. Zacznie się rywalizacja, napady na karawany, przekleństwa i wrzaski.
Pozostała jedna sprawa, która nie dawała Soronowi spokoju.
- Lordzie?
- Tak? - Atillo był już tak pochłonięty rozmyślaniem o nowym dokumencie, że nie przykładał wagi do słów wypowiadanych przez Sorona.
- Jeden z głównych, odpowiedzialnych za bunt uciekł. Stanowi pewne niebezpieczeństwo, proponuję...
- Pomówię z dowódcą straży, by przyjął cię do siebie. No cóż procedury, nie można ich lekceważyć.
A coś ty przed chwilą zrobił idioto? – pomyślał Soron. Gotowało się w nim, czuł, że jeszcze chwila a para wyjdzie mu uszami, zachowywał jednak kamienną twarz, na którą wdarł się potulny uśmiech. Udawał skromnego sługę, godzącego się na wszystko to, co powie jego pan.
Pozycja na dworze zawsze wiązała się z grą, im większą chciało się mieć rangę, z tym większym trzeba było się zmagać niebezpieczeństwem. Przede wszystkim należało myśleć, mieć trzeźwy umysł w każdej sytuacji i nie lekceważyć nikogo, bo w tym światku nie jest się pewnym niczego.
- Dziękuję – mruknął Soron, wciąż z lekkim uśmiechem.
- Zatem wdzięczny ci jestem za rozmowę, możesz odejść.
Po oficjalnym uściśnięciu dłoni, Mag wyszedł z sali nie do końca zadowolony. Niepotrzebnie zepsuł sobie humor samą myślą o sprawcy jego kalectwa. Miał ochotę trzasnąć drzwiami, rzucić czymś w służbę, warknąć i rozwalić jedną z wielu rzeźb ustawionych w krużganku, a jego złość potęgował fakt, iż nie mógł tego zrobić. Potulnie zamknął drzwi i udał się ku wyjściu, długi płaszcz falował podczas zbiegania po schodach.
- Panie!
Machinalnie się odwrócił, stał za nim młody chłopak, najpewniej paź, albo służący z tych, którzy nie zapadają w pamięć na dłużej niż kilka sekund.
- Witaj, chciałem ci pogratulować odwagi, nie każdy byłby w stanie przerwać bunt.
- Hmm... - westchnął i ruszył przed siebie, nie zaszczycając chłopaka ani słowem.
- Lord Docme pozdrawia, jest wielce uradowany.
- Powiedz swojemu panu, że to był ostatni raz. Niech mnie więcej nie nachodzi, bo nie będę już łaskawy, a on przestanie się radować.
- Przekażę. - Paź ukłonił się i zniknął w korytarzu.
Ściany już wszędzie mają uszy.
Stał na zewnątrz. Zimny wiatr przyjemnie drażnił jego twarz. Jeszcze tylko kilka dni i stąd wyjedzie, zniknie z tego przeklętego miasta, odpocznie, wpierw jednak miał do załatwienia kilka spraw.

6 komentarzy:

  1. widzę, że niesforne akapity już nie sprawiają problemów. Dobrze rozumiem, że notka z 3 maja uległa zmianie i czeka aż ją przeczytam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej hej ;)
      Z akapitami pomogła mi Deneve ;) trochę z tym zachodu, ale wszystko działa bardzo dobrze ;)
      Dobrze rozumiesz, prolog i rozdział 1 uległy poprawkom ;) mam lenia z poprawianiem pozostałych, ale wkrótce i to pozmieniam ;)

      Usuń
  2. O, już nowy rozdział. Teraz wszystko układa się w całość, jak fajnie. Miło, że dla odmiany dodałaś trochę o Magu, któremu rękę uciął Orzeł! Co prawda skłamał przed Namiestnikiem i zaproponował inne kłamstwo dla króla, ale co Ci wyżsi nie robią, by zatrzymać swoje pozycje i oczywiście głowy! Ciekawi mnie, co teraz robi Orzeł i Kruk oraz reszta bohaterów:)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Następny rozdział będzie właśnie o Kruku i Orzełku, więc dowiecie się, co będzie dalej ;)
      Jeśli chodzi o Sorona to pojawi się jeszcze i być może zmienicie o nim zdanie ;)
      Pozdrawiam ciepło i dziękuję za komentarz! :>

      Usuń
    2. Jak dla mnie całkowicie ciekawą osobą jest właśnie Orzeł wraz ze swoim przyjacielem, toteż będę wyczekiwała nowinek o nich:) Jeśli chodzi o maga, to możliwe, możliwe. Jeśli pokażesz całość jego postępowania, które będzie słuszne i logiczne, to zapewne i on stanie się moim ulubieńcem. A co z dziewczyną i elfami? Bo to mnie także ciekawi. Oj będę musiała czekać za rozdziałami, ale będzie się zapewne opłacało:)

      Również pozdrawiam ( pozdrowienie na moje pozdrowienie, jakie to fajne uczucie, hehe )
      I nie ma za co, bo lubię czytać ciekawe opowiadania, a Twoje do takowych należą, wiec nie masz za co mi dziękować, bo to ja dziękuję, że taka osoba jak Ty i istnieje i pisze takie opowiadania:) I o:)

      Usuń
  3. NOMIIIIIDAA <3
    Jak tu pięknie u Ciebie, ojoj! Ja jestem dopiero na rozdziale 4, mam rozumieć, że powinnam od początku przeczytać wszystkie, bo pewno są poprawki? ;) A nawet jeśli nie to trudno, Twoją powieść czyta się naprawdę lekko, cos tam mi zgrzytało chyba jak czytałam, musiałabym jeszcze raz zajrzeć, ale to nic takiego. Może jakiś powtarzający się motyw, który widziałam na 34242 blogach, albo coś innego, jejciu, nie pamietam. Coś mi nie odpowiadało po prostu, hah :D Ale cieszę się, że tu jesteś! :3

    OdpowiedzUsuń